Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Pomorscy rybacy: Gdyby jakiś Hemingway do nas trafił, też napisałby niezłe opowiadanie

Tomasz Chudzyński
Tomasz Chudzyński
- Gdyby Hemingway do nas trafił, też napisałby "Starego człowieka i morze" - mówią pomorscy rybacy. Hemingway z rodziną na Karaibach w roku 1935. W tle cztery potężne marliny.
- Gdyby Hemingway do nas trafił, też napisałby "Starego człowieka i morze" - mówią pomorscy rybacy. Hemingway z rodziną na Karaibach w roku 1935. W tle cztery potężne marliny. Wikimedia Commons
Jeśli się nie boisz, to się na rybaka nie nadajesz. Tak mawiał mój ojciec. Ja mojemu synowi powiedziałem to samo, kiedy zaczął łowić - mówi Zbigniew Pyra z Jantaru. Ten twardy rybak z kilkudziesięcioletnim stażem na morzu, ma tyle opowieści, ile jest odcieni morskiej wody. Nie tylko on. - Gdyby Hemingway do nas trafił, też napisałby "Starego człowieka i morze" - mówi.

Jak właściwie wygląda praca rybaka? "Trzeba to lubić"

Mikołaj Medwiediuk, rybak ze Świbna, na morzu jest od 22 lat. Mówi, że jego robota jest... zwyczajna. Milczeniem, może lekkim wzruszeniem ramion zbywa pytania o ręce pocięte przez rybackie sieci, sól, wiatr, chłód i niebezpieczeństwo.

- Trzeba to lubić. Bez tego nie dasz rady być rybakiem. Trzeba szanować, znać morze, a to przedszkole nie jest. Gdy sobie wymyślisz, że przyjedziesz na wybrzeże i zarobisz na połowach ryb, to ci się nie uda. Ja to lubię, być może dlatego mówię, że jest to praca, jak każda inna - mówi.

- Połów ryb, rejsy po morzu, są dla rybaka jak murowanie domu dla murarza. Nic nadzwyczajnego - mówi Zbigniew Gajewski, rybak, marynarz z wieloletnim stażem.

Proza życia. Czy na pewno nie ma w tym nic ze stawiania czoła przeciwnościom natury, walki z samym sobą, poszukiwaniu szacunku, udowadnianiu sobie i innym własnej wartości, może szukania godnej śmierci, o czym poniekąd moralizuje Hemingway w "Starym człowieku i morze"?

Towarzysz strach

W małych rybackich miejscowościach nad Zatoką Gdańską rybacy nie zawijają łodziami do portu. Za przystań służy plaża, a łodzie na piaszczysty brzeg wciągane były dzięki specjalnemu mechanizmowi - napędzanemu silnikiem kołowrotowi. To na ostatnim etapie rejsu, gdy łodzie wracają z połowu, gdy brzeg jest na wyciągnięcie ręki, gdy widać dom, na rybaków czyha największe niebezpieczeństwo. Paradoksalnie, na głębszej wodzie bywa bezpieczniej. Gdzie robi się płytko, fale "załamują" się, uderzają o brzeg, zderzają się ze sobą. To tzw. przybój. Kipiel stanowiąca barierę niepozwalającą dopłynąć do brzegu.

- To był Sylwester, ostatni dzień w roku... Zima. Fala przyboju była taka, że załogi nie były w stanie wrócić z połowu. Z siedmiu łodzi do brzegu dotarło pięć. Dwie zostały na wodzie. - opowiada Zbigniew Pyra z Jantaru, który "nieoficjalnie" zaczynał przygodę z morzem i rybami w latach 70 XX w, na kutrze ojca. Był w szóstej klasie podstawówki.

Dzień, o którym mówi, wyrył się w jego pamięci. Ostatni w roku - chłód, szybko zapadający zmrok, być może śnieg i wiatr.

- To były lata 80. XX wieku, nie było służby SAR (jednostka ratownictwa morskiego - red.). Starałem się zorganizować pomoc, opracować jakieś wyjście z sytuacji. Pewien stary rybak podsunął pomysł, by nasze kutry popłynęły na zachód, wzdłuż brzegu, w kierunku ujścia Wisły. Tam wody miały być spokojniejsze, lądowanie miało być bezpieczne. Rzeczywiście, to był dobry pomysł, choć łatwo nie było. Ostatecznie wszyscy dotarli na bezpieczne wody i zawinęli do brzegu - mówi Pyra.

Z przybojem nie ma problemu, gdy jest słonecznie i bezwietrznie. Choć i taka pogoda się zdarza nad Zatoką Gdańską, to raczej nie codziennie. Zdarzenie, które wspomina Zbigniew Pyra, było niebezpieczne. Niby blisko brzegu, ale wciąż głęboko. Zima, zatem woda lodowata. Zapadające ciemności, do tego sztorm. Paliwo na wyczerpaniu. Fale z łatwością mogły wywrócić rybacki kuter. Człowiek w wodzie o temperaturze 3,4 st. C umiera w ciągu kilku minut z wyziębienia, traci przytomność, topi się.

- Niebezpieczne powroty każdy chyba najbardziej pamięta - mówi Mikołaj Medwiediuk, rybak ze Świbna, na wodzie od lat 80. XX wieku.

- Bałtyk generalnie jest paskudnym morzem, a Zatoka Gdańska szczególnie, zwłaszcza dla małych łodzi, a takimi pływa większość miejscowych rybaków. Fala jest krótka, ostra. Najtrudniej jest milę od brzegu. Gdy powieje mocniej z północy, fale się zderzają, robią się wiry... Przyjeżdżali do nas rybacy z innych części Polski - wielu łapało się za głowę. Jak możecie tu pływać? - pytali. A myśmy pływali. Zazwyczaj słuchamy radia, gdy jest prognoza na 8-9 w skali Beauforta to zostajemy w domu. Ale sztorm może zniszczyć zastawione przez nas sieci. Zdarzało się tak, by je ratować wypływaliśmy na morze, i to w nocy. Takie ryzyko...

Na przybój były różne sposoby. Dziś pomagają mocniejszy silnik, większa, stabilniejsza łódź i prognoza pogody, w odwodzie są też służby ratownicze. Generalna zasada pozostaje taka sama - trzeba ustawiać łódź dziobem do fali.

- Kiedyś łodzie były mniejsze, silniki słabsze. Ojciec uczył, że dobrze jest przyczaić się przed przybojem i liczyć fale. Pierwsza, druga, trzecia i następne, będą najpotężniejsze. Dopiero dziewiąta będzie słabsza, wtedy można próbować. Trzeba umieć usiąść na grzbiecie fali, jak ci, którzy pływają na deskach surfingowych, nie wolno jej wyprzedzić. To działało, choć nie zawsze. Był taki stary, doświadczony rybak. Zginął. Utonął w wodzie po kolana. Do dziś zastanawiam się, co się mogło wówczas wydarzyć.

Pytam, o strach na morzu. Taki, jak nigdy.

- Byłem w sztormie, a brzegu nie było widać. Strach to nieodłączny towarzysz. Mój ojciec powiedział mi kiedyś, że jak się nie boisz, to się na rybaka nie nadajesz. Powiedziałem to też mojemu synowi. On też jest rybakiem - zaznacza Zbigniew Pyra.

- Gdy idzie sztormowa fala, wyje wiatr, to cwaniaka nie ma. Nie raz spoglądaliśmy w niebo prosząco - chcieliśmy tylko stanąć na twardym brzegu. Każdy miał "gumowe nogi" - podkreśla Medwiediuk.

Pęknięty statek

Pod wieloma różnymi banderami, na wielu różnych stanowiskach, pływał Zbigniew Gajewski. Był i na północnym Atlantyku, na Morzu Północnym. Po przeciwnej stronie globu, w okolicach Falklandów łowił ryby na jednostce Dalmoru. Najgroźniejsze chwile przeżył jednak na statku greckiego armatora, na którym był szefem kuchni.

- To był wysłużony statek, dość długi, z dwiema nadbudówkami - jedną na śródokręciu, drugą na rufie, nad maszyną - opowiada Zbigniew Gajewski. - Należał do greckiego armatora. Moja kajuta była pod środkową nadbudówką. Któregoś dnia rejsu na korytarzu pojawiła się woda. I było jej dużo, po kolana! Pomyślałem, że stało się coś groźnego. Pobiegłem na górę i powiedziałem "Staremu" co się stało. Zszedł ze mną na dół. Również był zaniepokojony. Powiadomił armatora. Ten wysłał nam dwa holowniki, które asystowały naszego "Greka" do Kapsztadu. Okazało się, że statek zaczął pękać - szczeliny pojawiły się na nadbudówce i pokładzie. To przez nie wlewała się woda, od góry. "Stary" był mi wdzięczny, bo byliśmy w bardzo niebezpiecznej sytuacji. Pęknięcia mogły być coraz większe. W pewnym momencie statek z załogą poszedłby na dno.

Każdy z naszych rozmówców został naznaczony wieloma morskimi doświadczeniami. Zbigniew Pyra opowiada o traumatycznych doświadczeniach, gdy wyłowił topielca. Przy łodziach innych rybaków wynurzył się okręt podwodny, a jeszcze innych niemal nie wywróciła fala, którą wywołały przepływające nieopodal ścigacze marynarki wojennej. Opowieści jest tyle samo, co odcieni morza.

Ryba była piękna

Marlin, którego złowił Santiago w opowiadaniu "Hema" w głębi Golfsztromu, był potężny. Staremu człowiekowi ledwo udał się go zamocować do burty swojej łodzi, nie mówiąc już o wciągnięciu na pokład. To właśnie na takiego przeciwnika liczył kubański rybak wypływając tak daleko od domu.

Rybacy z Zatoki Gdańskiej łowią zazwyczaj flądrę, śledzia, niegdyś łowili dorsza. Ryby mniejsze, natomiast ich ładunek wypełniał nieraz całe kutry. Na naszych wodach największe są łososie.

- Pływają podobno sztuki ważące około 40 kilogramów - mówi Zbigniew Pyra. - Wiem o nich z opowiadań. Sam złowiłem łososia ważącego 22 kg. Kawał ryby. Kiedyś natknąłem się na morświna - piękny, morski ssak, bardzo rzadki w naszych wodach. Ten z kolei ważył 32 kg. Okaz był martwy, okazało się, że... utonął. Zaplątał się, zmęczył, nie był w stanie wypływać na powierzchnię, by nabrać powietrza.

- Mój największy łosoś ważył 17 kg. Nie jest tak duży, w porównaniu do tych, złowionych przez innych kolegów, ale ta ryba była po prostu piękna - dodaje Medwiediuk.

Zenon Dettlaff z Kuźnicy, armator kutra o numerze burtowym KUŹ-47 poławiającym na Zatoce Puckiej, dostrzegł kiedyś tajemniczy, szary obiekt wynurzający się z morza.

- Myślałem, że to łódź, która płynęła na peryskopowej i właśnie zaczęła się wynurzać - mówił "Dziennikowi Bałtyckiemu" Zenon Dettlaff.

Jednak, po bliższych oględzinach, gdy "łódź" wypuściła w górę fontannę wody, okazało się, że to nie mechaniczne urządzenie, a żywa istota. Morski ssak, który odwiedził pomorskie wody.

Rybacy popłynęli za zwierzęciem. Ciekawość wzięła górę. - Po dwudziestu minutach wieloryba dogoniliśmy - mówi Zenon Dettlaff.

Załoga KUŹ-47 trzymała się mniej więcej w odległości 50 metrów od długiego, szarego cielska, które co kilkanaście sekund wynurzało się spod wody.

Wieść o niezwykłym spotkaniu na wodach Zatoki Puckiej rybaków z Kuźnicy z ok. 12-metrowym zwierzęciem lotem błyskawicy rozeszła się po Polsce. I dotarła m.in. do turystki, która latem wypoczywa w kuźnickim pensjonacie Dettlaffów.

- Powiedziała mi, że mam wielkie szczęście i koniecznie muszę zagrać w Lotto - mówił rybak.

Co ciekawe, kilka lat wcześniej na wodach zatoki załoga KUŹ-47 spotkała innego przedstawiciela tych ssaków - humbaka.

Za wolno wylewasz

Zbigniew Pyra jest szanowanym przedstawicielem społeczności Jantaru. Organizował dla turystów rybackie święto - imieniny św. Piotra i Pawła. Jednego razu rozdali wraz z innymi organizatorami w czasie Dnia Rybaka 700 sztuk wędzonej flądry - to tradycyjna agapa, biblijna wieczerza rybaków. Zbigniew Pyra fach rybacki ceni. Żałuje, że nie ma już tylu rybaków co kiedyś.

- Jeden drugiemu pomógł, liny sklarować, skrzynki z rybami przenieść, zresztą wszystko robiło się ręcznie. W takim małym Jantarze było nas 54 i 18 łodzi. Teraz jest nas znacznie mniej. Morze się zmienia, fach też. Inne są łódki, mocniejsze silniki, inne sieci. Mój syn odziedziczył po mnie fach, ja po moim ojcu. Jesteśmy rodziną z trzypokoleniowym, rybackim stażem. Mówię, że jak mleka matki rybaka nie piłeś, prawdziwym rybakiem nie jesteś.

- W latach 60. XX wieku każdy kandydat na rybaka zdawał pewien test u jednego starego wygi - opowiada Medwiediuk. - Musiał wsiąść na łódź i wylać z niej wodę. Oczywiście łódź przeciekała maksymalnie i wykonanie tego zadania było niemożliwe. Gdy ktoś się skarżył, że wody nie da się wylać słyszał od starego rybaka: "pewnie za wolno wylewasz". Tak samo testowano rybackich inspektorów. Zamiast sprawdzać, jak przebiega połów, ludzie ci musieli się "gimnastykować" na przeciekającej łodzi.

Zbigniew Gajewski z dużych statków przeniósł się na lokalne, przybrzeżne wody.

- Tu jest spokojniej. Dziś mam mały pensjonat i małą restaurację w Osłonce (wybrzeże Zalewu Wiślanego). Szukałem miejsca "daleko od szosy". Wypływamy z żoną na wodę, łowimy, gdy przybijamy do brzegu, ryby mamy już sprawione. Goście dostają świeże danie - mówi.

Najsmaczniejsza ryba

Kuchnia w rybackim domu - musi być smacznie. Po ciężkim rejsie trzeba ubytek kaloryczny uzupełnić. Hemingway, który obserwował zwyczaje kubańskich rybaków, smakował głównie rum i cygara. Nasi rybacy są znawcami, koneserami rybiego mięsa.

- W naszej kuchni ryb nie solimy przed smażeniem, by nie zabijać smaku mięsa. Mieliśmy często w domu stornię, bałtycką rybę z rodziny flądrowatych i płastug. Smażyło się ją prosto ze słonej wody. Na patelni się wykręcała, źle się ją obrabiało. Ale potem można się nią było delektować. Jest bardzo smaczna. Jest też w Bałtyku inna ryba, certa. Bardzo tłusta, chyba jedyna, która da się usmażyć na swoim tłuszczu. Nie wszystkim smakuje. Ma bardzo dużo ości. U nas w domu najczęściej robiło się z niej kotlety, a sam najbardziej lubię certę wędzoną. Mówimy, że to ryba dla konesera, bo trzeba się z tymi ośćmi w czasie jedzenia pobawić. Ale jest jedną z najsmaczniejszych, jakie jadłem. Doskonały jest też turbot, a łosoś najlepszy jest w surówce/sałatce, na surowo, solony bardzo krótko, jedynie przez sześć godzin.

- Polędwica z łososia jest niesamowita, szczególnie przyrządzona według starych, rybackich receptur. Wędzona na zimno, peklowana z dodatkiem ziół - pycha. Pytałem kiedyś starych rybaków co to za przyprawy - nie chcieli zdradzić - mówi Mikołaj Medwiediuk. - Smażenie tego delikatnego mięsa uważam za profanację. Jeśli już, to bardzo krótko.

Zbigniew Gajewski podkreśla, że zawsze lubił gotować - dlatego z marynarza, rybaka zmienił fach na pokładowego kucharza, a potem został szefem kuchni na statkach.

- Doskonały jest klasyczny sandacz z frytkami i surówkami, naszym gościom podajemy też okonia, węgorza czy faszerowanego szczupaka, smażonego saute - wylicza Gajewski.

- Ryba musi być świeża, prosto z kutra, przepłukana jedynie w morskiej wodzie. To ważne! Wtedy na patelnię albo do wędzarni. Kiedy przychodzą do nas ludzie, do kutra, po rybę, z zamiarem zamrażania, mówię, żeby mrozili ją ze wszystkim, z morską wodą, z piachem plaży - ze wszystkim co na niej jest, bez mycia pod kranem. Tak przechowana ryba nie straci nawet barwy, a chlorowana, ozonowana woda zabije cały smak. Różnicę czuć od razu - podkreśla Pyra.

Rybak z Jantaru ze znawstwem opowiada o przyrządzaniu dań z trującej ryby rozdymki, w której specjalizowali się japońscy kucharze. - W Bałtyku nie ma trujących ryb. Dla niektórych problematyczne może być jedynie spożywanie brzany. Ryba ta wydziela w okresie tarła pewne związki, które mogą być przyczyną reakcji alergicznych - tłumaczy.

Kubańskie opowiadanie

Hemingway napisał "Starego człowieka i morze", w stylu "oszczędnym". Wymownie "jak lekceważące wzruszenie potężnych ramion" Santiago, brzmiał opis rutyny kubańskiej wioski rybackiej i egzystencji samego bohatera.

Zbigniew Pyra zna morze, wie o nim chyba wszystko. I chętnie o swoim fachu opowiada wycieczkom, grupom z zielonych szkół. W folderze, w którym reklamuje swoje "Spotkanie z rybakiem" napisane jest, że zna co najmniej tyle morskich opowieści co Santiago ze "Starego człowieka i morze". Sam dzieło Hemingwaya bardzo ceni.

- Wolę książkę. Film też jest dobry (a mówimy o wersji z Anthonym Quinnem w roli Santiago - red.), ale książkę należy przeczytać przed filmem, nigdy na odwrót. Ja zresztą mam tak z każdą ekranizacją. Książka to zawsze książka - zawsze powie więcej - mówi.

Hemingway opowiadanie skończył 2 lipca 1951 r. (mija zatem dokładnie 70 lat). "Stary człowiek" dał mu Pulitzera (w kategorii fikcji literackiej), co miało być wstępem do Literackiej Nagrody Nobla, którą "Hem" otrzymał w 1954 r. Czy "Stary człowiek i morze" był całkowicie fikcyjną opowieścią? Są zdjęcia Hemingwaya z rodziną na nabrzeżu surowej, kubańskiej przystani z ogromnymi marlinami w tle. Jest także fotografia, na której "Hem" ogląda marlina obżartego przez rekiny.

Zbigniew Gajewski pytany, czy wizja rybackiego życia z opowiadania Hemingwaya zgadza się z rzeczywistością, potwierdza bez wahania. "Starego człowieka..." zna doskonale. Jak sam podkreśla, książki towarzyszyły w długich rejsach marynarzom (potem kasety wideo), także i jemu.

- Stary człowiek, którego Hemingway opisał, był stworzony do pływania po morzu, do "rybaczenia". Ale też innego życia nie znał. Dlatego wypływał, nawet gdy już wiek go ograniczał. U nas też jest wielu takich starych rybaków. Ja się do nich zaliczam - mówi Zbigniew Gajewski.

Gregorio Fuentes, rybak spod Hawany, który dożył 105. roku życia, pod koniec lat 20. XX wieku zabierał Hemingwaya na Morze Karaibskie swoją łodzią, El Pilar. To on jest uznawany za pierwowzór Santiago. Wydaje się, że bez Fuentesa, rybackiej wioski na Kubie, "Stary człowiek" pewnie by nie powstał.

Być może opowiadał on o morzu i "zwyczajnej" robocie rybaka, tak samo ciekawie jak Zbigniew Pyra, Mikołaj Medwiediuk, Zbigniew Gajewski i Zenon Dettlaff?

- Gdyby jakiś Hemingway do nas trafił, też napisałby niezłe opowiadanie - przekonuje Zbigniew Pyra.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Pomorscy rybacy: Gdyby jakiś Hemingway do nas trafił, też napisałby niezłe opowiadanie - Dziennik Bałtycki

Wróć na gdynia.naszemiasto.pl Nasze Miasto